Małe kropelki deszczu delikatnie spadały z nieba kap, kap, kap. Na szybach układały się wymyślne wzory, by zaraz zniknąć bezpowrotnie.
Jednak nie mogła spóźnić się do szkoły. W ostatniej chwili przypomniała sobie o czymś.
zapomniane już dawno kalosze.
- Mam nadzieję, że będziecie dobrze mnie chronić przed deszczem – pomyślała dziewczynka – i przyniesiecie mi dzisiaj szczęście.
- Kalosze szczęścia, kalosze szczęścia – szeptała wychodząc z domu.
Nie zdążyła postawić kilku kroków, gdy spostrzegła, że znowu jest w swoim pokoju. Usiadła na łóżku i usłyszała jak kalosze, które dalej miała na sobie przemówiły do niej
W twoim domu z popielnika iskiereczka mruga
już czas baśni nadchodzi pora też na sen,
a więc otul się kołderką, bo baśń będzie długa
a opowie ci ją dzisiaj sam pan Andersen.
- To niemożliwe! Czy ja śnię? Spotkam się z panem Andersenem? – wykrzyknęła.
- Ależ tak, oczywiście – jesteśmy przecież kaloszami szczęścia, które spełniają czasami marzenia małych dziewczynek. – odpowiedziały kalosze.
Co się działo dalej, aż trudno uwierzyć. A czy wy wierzycie?
Gdy pojawił się baśniopisarz pojawiły się i rymy. Wyskakując z ust baśniopisarza fruwały po domu jak obłoki. Wreszcie wyfrunęły przez okno i haftowały na niebie nową baśń jak wielobarwną tęczę.
Pan ten chwycił ją za rękę jak w dobrej zabawie,
nie wiedziała czy chce w berka, czy poskakać w klasy.
On zaproponował spacer po mieście, po Piławie,
by poczuć ducha historii i odległe czasy.
Razem chodzili wśród wielu domów oraz uliczek,
wiatr im pomagał swoim podmuchem dotrzeć gdzie trzeba
i wnet odkryli piękne zamczysko, miejsce tajemnicze,
którego wieża rosła w górę, aby dotknąć nieba.
Hans Christian Andersen przystanął zadziwiony
urokiem zamczyska- zabytku tak ważnego.
Przez Białą Damę został poproszony,
by wejść do zameczku, miejsca tak tajemniczego.
W pierwszej komnacie Calineczka mała
podała maleńką rączkę na powitanie.
Swe piękno, wrażliwość im tam pokazała
i zaprosiła na smaczne śniadanie.
Zaś Mała Syrenka w innych komnatach
do skarbów ukrytych dostępu strzegła.
Pomagał jej cesarz w całkiem nowych szatach
i księżniczka, co po ziarenko grochu biegła.
A na poddaszu muzyka grała
i słychać ją było aż po piwnice.
Tam Królowa Śniegu o balach opowiadała,
A Kaj i Gerda zdradzali zamczyska tajemnice.
Nagle poczuła, jak ją do tańca porywa
sam pan Andersen w piękny frak odziany,
lecz już kto inny jej dłoń zdobywa
to piękny łabędź Brzydkim Kaczątkiem zwany.
Jakże wspaniale im tam razem było,
bo nie często razem spotkać można baśnie.
A wszystko, co się na zamczysku zdarzyło,
to sprawił baśniopisarz, pan Andersen właśnie.
Bo w przyjaźni, dobroci, miłości jest siła,
a napotkane baśnie o tym jej mówiły-
nie pozwól, by to wszystko zapomniane było,
by dzieciom i dorosłym nie brakło tej siły.
Nagle w jednej chwili wszystko znikło jak bańka mydlana. Dziewczynka zbudziła się jakby z głębokiego snu. Dalej siedziała w swoim pokoju przecierając oczy, jedynie kalosze na jej nogach przypominały, że gdzieś wychodziła. Dziewczynka uśmiechnęła się do siebie i wyjrzała przez okno. Spojrzała na niebo i przepełniona radością, miłością i szczęściem zawołała:
Panie Andersenie dziękuję ci szczerze,
będę to zamczysko chętnie odwiedzała.
Opowiadaj dalej swe baśnie, ja w nie mocno wierzę,
choć iskierka z popielnika już mrugać przestała.